"Pewnego razu w Afryce..." głosi iście westernowy plakat senegalsko-francuskiego filmu. Trzeba wiedzieć, że kongijski reżyser poszedł absolutnie na całość i uwarzył gatunkowy mix sensacji, thrillera, westernu i horroru (bazującego na afrykańskiej mitologii). Jest więc szybko, brutalnie, dziwacznie, głośno i kolorowo. Rok 2003, trójka najemników otrzymuje zadanie schwytania w Gwinei Bissau meksykańskiego dilera narkotykowego i przetransportowania go do Dakaru. Nieprzewidziany wypadek zmusza ich jednak do ukrycia się w niedostępnym regionie Sine-Saloum, gdzie zmuszeni zostają do stawienia czoła mocom, o których nawet największym filozofom, szamanom i ekologom się nie śniło... Pomysł na mistyczny, thrillerowy neo-weird-western niezwykle karkołomny, ale wykonanie szalenie profesjonalne, sprawne i wnoszące niesamowitą egzotyczną świeżość. Element westernowy jest faktycznie zauważalny (co podkreśla już sam wspomniany plakat) i stanowi coś w rodzaju bazy tej filmowej strawy nadając całości prawdziwie dzikiego klimatu w realiach afrykańskich. A dodatkowo w całości dopatrzeć się można lekko niekiedy zarysowanych kwestii ekologicznych.