Meksykański pistolero Pecos Martinez (Robert Woods) powraca do rodzinnego miasteczka Houston w celu dokonania zemsty za zbrodnie na jego rodzinie. Traf chce, że jego powrót zbiega się w czasie z napadem na bank dokonanym przez bandę pod przywództwem Joego Clane'a (Pier Paolo Capponi). Małomówny Pecos, rozpoczynając swą wendettę, wchodzi w posiadanie informacji o zaginionej beczce w której ukryto pieniądze z napadu. Intryga pełnoprawnego debiutu Maurizio Lucidiego nie jest zbyt oryginalna, choćby w odniesieniu do fabuł włoskich spaghetti westernów (kłania się "Powrót Ringo"), mimo to film ogląda się z zapartym tchem i bez nudy. Wpływ ma na to solidny montaż, dobre wyczucie tempa narracji i maksymalne skondensowanie w historii dużej ilości scen akcji (edytorskie doświadczenie Lucidiego miało tu niebanalny wpływ). Śmieszy zaś nieco sztucznie naciągnięta twarz Woodsa, która miała lepiej oddawać meksykańskie pochodzenie jego bohatera (sprowadza się to do nienaturalnego wydłużenia oczu aktora). Jako jeden z członków bandy Clane'a debiutuje na ekranie jakże ważny dla włoskiego kina aktor i scenarzysta George Eastman, jeszcze jako Gigi Montefiori. Główny temat muzyczny autorstwa Lallo Goriego udanie trawestuje wielki przebój grupy Animals "House of the Rising Sun". "My name is Pecos" stał się na tyle popularnym filmem we Włoszech, że już rok później Lucidi nakręcił dzięki pomocy tej samej ekipy jego kontynuację pt. "Pecos Cleans Up", miks komedii, westernu i kina przygodowego.