Rok 1847, kapitan amerykańskiej armi John Boyd (Guy Pearce) obejmuje dowództwo posterunku w górach Sierra Nevada. Pewnej nocy żołnierze ratują od zamarznięcia nieznajomego przybysza. Po dojściu do siebie nieznajomy (Robert Carlyle) opowiada żołnierzom przerażającą historię o tym jak zdołał przetrwać trzy miesiące w dziczy "bez żywności, ale nie bez jedzenia"... Kanibalistyczny film grozy spod kobiecej ręki. Mocno osadzony w konwencji westernu i dodatkowo podejmujący wątki indiańskiej legendy o nadnaturalnej, złowrogiej istocie Wendigo zamieszkującej głębokie lasy Quebecu i północnych regionów USA. Historia opowiedziana bardzo sprawnie, dynamicznie i zaskakująco realistycznie mimo lekko fantastycznej otoczki (efekty kanibalizmu). Na uwagę zasługuje wyjątkowo dziwne wykorzystanie (zresztą bardzo nietypowej) ścieżki dźwiękowej stworzonej przez słynnego Michaela Nymana. Od strony wizualnej również nie można filmowi niczego zarzucić, bo sfilmowany jest w pięknych górach Słowacji i Czech, które z powodzeniem zastepują prawdziwe szczyty Sierra Nevada. Wśród scen gore, ucieczek, walk i pościgów znalazło się tu nawet miejsce dla kilku ogólniejszych myśli na temat ludzkiej kondycji, moralności i historii. Ogółem wypada podsumować, że Drapieżcy to chyba jeden z lepszych i oryginalniejszych przedstawicieli westernu grozy.