Koniec Wojny secesyjnej. Przegrani i rozgoryczeni żołnierze Konfederacji nie mają dokąd wracać. Pułkownik Graff (Mickey Rourke) staje więc na czele gangu okradającego banki. Jeden z napadów okazuje się jednak szalenie pechowy. Mimo to rabusiom udaje się zbiec z łupem, ale pojawiają się niespodziewane problemy, w tym dla samego herszta bandy Graffa... Bandyta ma jedną zasadniczą zaletę: gra w nim (dziś już niestety żałośnie rozmieniająca się na drobne) hiper gwiazda lat 90-tych, obiekt westchnień milionów kobiet, maczo kina akcji, sam Mickey Rourke. I jako że jest rola ze schyłkowego już okresu świetności tego charyzmatycznego aktora, widać to na ekranie. Nie gra źle, nie gra oszałamiająco. Partnerują mu m.in. Steve Buscemi jako Philo i John C. McGinley jako Wills. Sama antywesternowa fabuła broni się i jest do przełknięcia bez większych problemów. Zdjęcia, montaż, scenografia także nie wzbudzają większych zastrzeżeń. Film chyba dzisiaj już mocno zapomniany.