Montana, lata 60. Starzejące się małżeństwo ("Jesteśmy starzy" z ust niemłodego już Costnera brzmi naprawdę poruszająco i mocno refleksyjnie) wyrusza z misją odnalezienia i uratowania z rąk patologicznej rodziny swojego trzyletniego wnuka... Film trochę w duchu Taylora Sheridana; pozbawiony nadmiaru niepotrzebnej akcji i plot twistów, z dość prostą (ale nietypową i przez to całkiem świeżą) fabułą i raczej nieśpiesznie się rozwijający. Mimo to bardzo mocno trzymający w napięciu, bo bazujący na dialogach i kreśleniu za ich pomocą głębokich relacji międzylydzkich (motyw rodziny jest głównym wątkiem filmu). Świetnie zagrane role Kevina Costnera i Diane Lane oraz niesamowite zdjęcia (także bez zbędnych ozdobników i poszatkowanego montażu) tworzą surowe i realistyczne kino inspirowane westernem klasycznym. Właściwie wszystko w Prawie krwi płynie pod prąd współczesnych kinowych mód, trendów oraz oczekiwań widza spragnionego pełnokrwistego dramatu pełnego strzelanin i przynajmniej z jednej gorącej sceny erotycznej (tym bardziej, że z udziałem Costnera i niegdysiejszego symbolu seksu D. Lane, która nawiasem mówiąc wciąż zachowuje To Coś z gorących lat młodzieńczych). Ale paradoksalnie właśnie te wszystkie niepokorne zabiegi stonowania całości i bardzo duża powściągliwość twórców czynią Prawo krwi wyjątkowo mocną pozycją neo-westernu (choć zupełnej posuchy nie ma, kilka soczystych scen gore się tu znalazło).