Cesare Canevari stworzył spaghetti western, który po latach zgodnie uznaje się za jeden z największych odlotów w historii tego gatunku. Oparte na historii opowiedzianej trzy lata wcześniej w Kill the Wicked! przez Tanio Boccię, afabularne, oniryczne dziwadło – to obraz w którym na równych prawach z ludźmi egzystuje natura, zapowiadająca i wpływająca na bieg wydarzeń. Ledwie zarysowana fabuła, opowiadająca historię uciekiniera spod szubienicy, który ląduje wraz z towarzyszami w widmowym miasteczku, to tylko pretekst do ukazania ekscesów ekipy filmowej. Bo ¡Mátalo! to western, w którym „na kwasie” są wszyscy: od reżysera, poprzez aktorów strzelających miny, jakby właśnie dostali się na drugą stronę tęczy, aż po ścieżkę dźwiękową i pracę operatorską. Muzyka Maria Migliardiego pasowałaby raczej do wypełnionego akcją giallo lub nowoczesnej ghost story aniżeli westernu. Progresywne utwory, w których przenikają się chóralne brzmienia na zmianę z gitarowymi solówkami oraz odgłosami „dusz cierpiących”, mają nastrój wybitnie psychodeliczny, w dużej mierze wpływając na niełatwy odbiór obrazu. Do odjechanego klimatu dostosowuje się operator Julio Ortas, zaskakując widza przedziwnymi zbliżeniami, unikalnymi kątami kamery, stop-klatkami i scenami slow motion. Nie obejdzie się również bez niesamowitego pojedynku w finale, gdzie umrą wszelkie prawa logiki, a kamera podążać będzie za wielce oryginalnym przedmiotem zbrodni. ¡Mátalo! to kuriozum i zarazem kwintesencja acid westernu.