Westernowy debiut przyszłego ajatollacha kina gore. Zgodnie z śródziemnomorską tradycją akcja obraca się wokół skomplikowanych relacji rodzinnych. Gdy bracia Tom i Jeff Corbettowie spotkają się po latach, ożyją dawne urazy i pretensje. W końcu jednak staną ramię w ramię przeciwko wszechwładnemu landlordowi, który podstępnie wyzuł ich familię z majątku.
Mocna scena otwarcia w stylu The Most Dangerous Game nie pozostawia wątpliwości: będzie groźnie. Ale akcja w bardziej stonowanej pierwszej połowie nie przesłania samych bohaterów, dzięki czemu pełniej uczestniczmy w ich dramacie. A potem Fulci serwuje już swoje specialites de la maison: tytaniczne mordobicie w saloonie, pięciominutową chłostę bykowcem i na koniec strzelaninę nieomal w stylu Johna Woo, gdzie wszystko ocieka zachłannością, nadmiarem i amplifikacją. Autorem mocnego scenariusza jest Fernando Di Leo, który za chwilę sam stanie za kamerą i wstrząśnie posadami włoskiego kina kryminalnego.
Grający głównego łotra Nino Castelnouvo przełamuje konwencję zarośniętych, spoconych zbójów Leone i Corbucciego jako wymuskany elegancik sadysta. Scena, gdzie miglanc w białym garniaczku batoży Toma (Franco Nero) przeszła do przemocowej legendy kinematografii. Show kradnie jednak George Hilton (też debiut w westernie) w roli Jeffa. Ten naturalizowany we Włoszech Urugwajczyk ma w sobie zwierzęcy magnetyzm i energię młodego Burta Lancastera, a jego Jeff wręcz ubóstwia rozpierduchę. Dla fanów spaghetti lektura obowiązkowa.