Klasyczny western z elementami giallo, choć bardziej prawdopodobną inspiracją wydaje się tu proza Agathy Christie. W górniczym miasteczku Rincon, pewnej nocy siedmiu mężczyzn zasiadło do pokera. Jeden okazał się szulerem. Gdy złapią na gorącym uczynku przy stole, nie ma co liczyć na wyrozumiałość, decyzja o powieszeniu delikwenta na suchej gałęzi zapada błyskawicznie. Tym spośród nich, który próbował powstrzymać samosąd był Van Morgan (Dean Martin), ale cios kolbą w skroń w porę wyłączył mu świadomość i frajer zadyndał. Morgan wkrótce wyjeżdża, zarabiać na chleb przy pokerowych stołach w Denver. Gdy dowie się , że ktoś po kolei morduje uczestników feralnej gry, wraca. Padnie podejrzenie, że któryś z nich musiał zdradzić mordercy wszystkie nazwiska, gdyż gra odbywała się bez świadków. Tymczasem w mieście pojawia się nowy pastor (Robert Mitchum). W jego kazaniach wyraźnie dominuje motyw winy i kary. Ciekawa w pomyśle mikstura westernu z zagadką kryminalną i zaiste giallową serią zabójstw. Sprawca działa według klucza: wszyscy giną uduszeni na różne wymyślne sposoby, replikując śmierć karcianego oszusta. Momentami Hathaway buduje całkiem niezłą atmosferę zagrożenia, potrafi też zaskoczyć niespodziewanym twistem. Niestety niepotrzebnie i za często rozwadnia to, rozbudowując banalne wątki drugoplanowe. Robert Mitchum jako wielebny Jonathan Rudd przybywa z coltem u boku, aksamitką zamiast koloratki i na wieki wieków w czerni, wprost z otchłani Nocy Myśliwego (1955).