Srogi łowca nagród Mannaja (Maurizio Merli) rzuca wyzwanie właścicielowi kopalni srebra, McGowanowi (Philippe Leroy), który dewastuje środowisko, eksploatuje tanią siłę roboczą i nienawidzi seksu. Jak się okaże, łączy ich ponura historia z przeszłości. Lata 70. to dla spaghetti westernu czas zmierzchu i epigoństwa, lecz nawet stare pomysły z Sergia Leone, przemielone przez sowizdrzalską wyobraźnię Sergia Martino wracają w nowym kształcie. Jak Blondie po zainkasowaniu nagrody odstrzeliwywał Tuco od stryczka, tak Mannaja swego ,,wspólnika'' (Donald O'Brien) literalnie odrąbuje siekierą po kawałku, co nastąpi już w upiornym prologu wśród mgieł na mokradłach. Najtrudniejszą przeprawę będzie miał Mannaja z Vollerem (John Steiner), zarządcą McGowana który chce przejąć kopalnię i pozbyć się pryncypała. Tylko patrzeć, jak z ekranu gruchnie lawina przemocy i sadyzmu. Przy ranach postrzałowych eksplodują blood squiby (rzadkość w spaghetti westernach), scena krwawej egzekucji pasażerów dyliżansu przeplatana jest kankanem w saloonie w wykonaniu fordanserek, które zaraz zostaną wywleczone na majdan i na rozkaz bigota McGowana wychłostane pejczem, a poziom wyczynów kaskaderskich przebija dokonania Castellariego. Do tego chłodne zdjęcia w tonacji ,,zdechły szmaragd'', śmiałe operowanie głębią ostrości i karkołomna praca kamery. Miasteczko w którym kręcono film było już w stanie rozbiórki. Żeby to zamaskować, Martino utopił plan w sztucznej mgle, co nadało całości gotyckiego sznytu.