Rzecz dzieje się w miasteczku Clifton, gdzie poznajemy Scotta (Giuliano Gemma), poniżanego przez wszystkich bękarta, zarabiającego na życie brudną robotą – nie jest jednak łowcą nagród, zajmuje się wywozem gnojówy i sprzątaniem ulic wygwizdowa. W Clifton życie toczy się powoli, nie ma tam strzelanin, szeryf nie nosi nawet broni. Wszystko zmienia się, gdy do miasta trafia, poszukujący dłużnika, Frank Talby (Lee Van Cleef) – już pierwszego dnia jego pobytu ginie człowiek. Scott, ochrzczony przez nieznajomego nazwiskiem Mary, z brudnego niedomytka śpiącego w stajni zmienia się w rasowego pistolero, przechodząc twardą szkołę życia. Ta historia starzejącego się rewolwerowca, który uczy fachu młodziaka, ma sens dzięki dobrej współpracy między Van Cleefem a Gemmą (choć na planie dochodziło do spięć, mocno popijający wtedy Amerykanin pewnego dnia po kilku głębszych przyłożył tulipana do gardła włoskiego gwiazdora) i świetnie nakręconym i wykonanym scenom kaskaderskim (szczególnie ta na pustyni, w której naprzeciw siebie pędzą dwaj jeźdźcy w pełnym galopie, ładujący strzelby, by ustrzelić czym prędzej rywala). Klasyczny soundtrack Riza Ortolaniego i umiejętnie zaplanowane ujęcia (sceny nocne z użyciem filtrów niczym z gotyckich horrorów) doświadczonego Enzo Serafina dopełniły reszty. Film był wielkim hitem na włoskim rynku, ustępując pośród westernów tylko pierwszemu spotkaniu Buda Spencera i Terrence’a Hilla (Bóg wybacza, ja nigdy!).