Franco Nero w roli szeryfa Burta Sullivana, który wraz z bratem Jimem (Alberto Dell’Acqua) wyrusza na poszukiwanie Cisco Delgado (Robert Ryan, tfu, José Suarez), mordercy ich ojca. Bracia docierają do Meksyku, gdzie spotykają rewolucjonistów, którzy pomagają im w wyegzekwowaniu sprawiedliwości i wyjaśnieniu tajemnic przeszłości. Texas, adios to spaghetti western z 1966 roku, stylowy i pełen odniesień do amerykańskiego kina kowbojskiego, świetnie kadrowany przez Barboniego, okraszony klasycznym soundtrackiem Antona Abrila. Barboni z Baldim utrwalili w szerokokątnych kadrach kilka przepięknych pejzaży hiszpańskiej Almerii, dodając świetne ujęcia w ruchu (pędzące bandy rewolucjonistów widziane z odległej perspektywy są tu fascynujące!). Mamy też obowiązkowe duże zbliżenia, jak i flashbacki dopowiadające historię z przeszłości. Jako iż w obsadzie był pochodzący z rodziny włoskich kaskaderów Dell’Acqua, oglądamy kilka ciekawie rozegranych bitek i popisowych strzelanin. Pod względem ukazania meksykańskiej rewolucji, film można uznać za jednego z prekursorów zapata westernu (wszedł na ekrany 3 miesiące przed Kulą dla Generała Damianiego), choć tematyka rewolucyjna nie jest tu dominującym wątkiem, pojawia się jednak w ważnym dla fabuły momencie. Scenariusz Baldiego i Franco Rossettiego nie jest zbyt oryginalny, to raczej posiłkowanie się pomysłami obecnymi już w Za kilka dolarów więcej i westernie amerykańskim.