Ben Brigade (Randolph Scott) – bohater tego filmu – wbrew tytułowi nie podróżuje samotnie. Towarzyszy mu czworo jeźdźców, z których większość poznaje na stacji dyliżansów, w tym żonę naczelnika stacji, Carrie Lane (Karen Steele). Zmierza w kierunku Santa Cruz, pod groźbą ataku Indian Mescalero, by doprowadzić na szubienicę schwytanego mordercę, Billy’ego (James Best). Za dostarczenie przestępcy oferowana jest nie tylko nagroda pieniężna, lecz także amnestia. W związku z tym pojawia się dwóch kryminalistów (Pernell Roberts i debiutujący James Coburn), którzy widzą tu szansę na poprawę swojego losu. Ich winy mogą być darowane jeśli żałują swojej niechlubnej przeszłości i pragną żyć uczciwie. Dochodzi do pewnego absurdu – powieszenie jednego bandyty może dać innym złoczyńcom ułaskawienie. Problem w tym, że tę amnestię będą prawdopodobnie chcieli wywalczyć za pomocą winchesterów. Bo na przeszkodzie stoi były szeryf Ben Brigade, który ma prywatne porachunki z eskortowanym bandytą, a także ze ścigającym ich bratem Billy’ego, Frankiem (Lee Van Cleef). W prostej formie ujęto kilka ciekawych problemów społecznych dot. kary śmierci i samotnego wymierzania sprawiedliwości. Czy osobiste porachunki powinny przysłaniać ogólne poczucie sprawiedliwości? Dlaczego jednym daje się drugą szansę, a innych pozbawia takiej możliwości? To, na co jeszcze warto zwrócić uwagę to ostatnie, symboliczne ujęcie filmu – jedno z najpiękniejszych w historii westernu.